Młyn Patryki- relacja z pobytu!

Jak większość z Was wie, Warmia i Mazury to mój ulubiony kierunek w Polsce. Mój i większości Warszawiaków, dla których odległość do pokonania jest w sam raz na weekendowy wyjazd. Region ten kocham od dziecka i nigdy mi się nie znudzi. Jest jedyny w swoim rodzaju, piękny, pełny jezior, lasów, pól i łąk. Jest tu też największy wybór wyjątkowych miejsc noclegowych w Polsce a Młyn Patryki jest jednym z nich.

Położony zaledwie 12 km za Olsztynem (niecałe 3 godziny drogi samochodem z Warszawy) jest tak blisko miasta a zarazem tak daleko! Dojeżdża się do niego polną drogą a na samym końcu tej drogi znajduje się Młyn. Olsztyna ani nie widać, ani nie słychać i aż trudno uwierzyć, że jest gdzieś blisko bo w Patrykach nie ma nawet zasięgu (co już wyjątkowo rzadko się zdarza).

Młyn Patryki jest prawdziwym, zabytkowym młynem wodnym, który w zasadzie z ruiny został całkowicie odbudowany i odnowiony, ale z zachowaniem starych elementów i konstrukcji. Tego trudnego zadania podjęli się właściciele czyli Bożena i Andrzej Szymanowscy przy pomocy znajomego architekta Piotra Majewskiego i ekipy budowlanej. Była to długa i ciężka praca, ale efekt jest powalający.

Młyn ma tylko jednych sąsiadów a z każdej innej strony czeka na nas zieleń. Jego położenie jest wyjątkowe bo jak na młyn przystało stoi na rzece co robi naprawdę niesamowite wrażenie. Jest mostek, wyspa i olbrzymi teren do spacerowania i wszelkich innych form relaksu i spędzania mniej lub bardziej aktywnie czasu na powietrzu. Jest też taras, z którego możemy obserwować rzeczkę, miejsce na ognisko, leżaki, hamaki. Ja jestem tu w akurat bardzo ponury, lutowy weekend i tylko oczami wyobraźni widzę jak pięknie jest tu latem. A musi być nieziemsko!

W środku znajdziemy 5 pokoi z czego jeden większy apartament. Wszystkie z widokiem na rzeczkę. Każdy dosyć podobny, ale z różnymi elementami wystroju. Każdy klimatyczny. Ja śpię w „pokoju z niezwykłą szafą”, podoba mi się bardzo też „pokój z sekretarzykiem”, apartamentu nie udało mi się osobiście obejrzeć bo był zajęty, ale na zdjęciach prezentuje się świetnie. Z okien można podglądać liczne ptaki i szukać bobrów buszujących w wodzie. W pokojach panuje atmosfera relaksu i wyciszenia a patrząc przez okno czuć bliskość natury. Fajne są też stare, drewniane elementy zabudowy.

Na dole znajduje się salon z kominkiem, stołem do jedzenia i kuchnią. Jest bardzo przytulnie, domowo. Znajdziemy tu dużo drewna oraz elementy starego młyna. Nie ma telewizora, z radia sączy się jazz. Tak jak pisałam wcześniej nie ma też zasięgu co akurat bardzo mi się podoba bo można w końcu skupić się na rozmowach a nie smartfonach.

Sercem Młyna jest kuchnia, w której rządzi Pan Andrzej. Po pierwszych minutach rozmowy wiem, że gotowanie to jego pasja, w którą wkłada serce. Ma też dużą wiedzę i niezwykle ciekawe pomysły. Nie można tu samemu gotować, można zamówić śniadania i obiadokolacje, które naprawdę polecam bo są warte swojej ceny. Zacznę od śniadania bo to jedno z lepszych, które jadłam w takich miejscach. Jest na pewno w pierwszej trójce najlepszych śniadań, które jadłam na wyjeździe. Jemy przy wspólnym, okrągłym stole, na którym jest wszystko co potrzebne do szczęścia. Sery, wędliny, twarożek, różne pasty (smalec z fasoli czy pasta z wątróbki z figami), konfitury i jajeczka. Codziennie trochę co innego i codziennie jedna pozycja na ciepło. Z pozycji na ciepło jemy naleśniki i frittatę z pieczarkami. No naprawdę rewelacja, uwielbiam tak dopieszczone śniadania.

Obiadokolacje są naprawdę duże, więc nie martwcie się, że będzie potem głodni. Pierwszego dnia serwowany jest krem z fenkułu, który tak mi zasmakował, że zrobiłam taki w domu już następnego dnia po powrocie. Na drugie jemy baraninę, co ciekawe ja nie jestem wielką fanką tego mięsa, ale to było tak dobrze przyrządzone, że ciężko było się zorientować, że to baran. Na deser jemy galaretkę z soku z winogron (jest tu też winnica i rosną winogrona!), która bardzo mi smakuje. Drugiego dnia jemy pyszny krem z batata z makaronem z naleśników (tak, dokładnie), kurczaka po marokańsku i cudowną domową szarlotkę. Jest pysznie i niezwykle ciekawie. Znajdziemy tu domowe jedzenie, ale przyrządzone odważnie i z pomysłem, co razem daje bardzo smaczną całość. Do tego ceny wyżywienia są bardzo proporcjonalne do wielkości i jakości, więc zamawiajcie śmiało. Dla wegetarian też się bez problemu znajdzie obiad 🙂

Młyn Patryki to wspaniali ludzie, z którymi można rozmawiać godzinami, tworzą niezwykle domową atmosferę i pozwalają poczuć się naprawdę dobrze. Towarzyszy im pies Berek, który mimo swoich rozmiarów jest oazą spokoju i chyba najspokojniejszym psem jakiego widziałam (nie da rady się go bać, nawet jak ktoś boi się psów, wiem co mówię :)). To miejsce do relaksu, pogaduszek przy kominku, długich spacerów i błogiego lenistwa. Tu czas płynie wolniej. Na miejscu jest też sauna, z której można skakać prosto do rzeki. Znajdziemy wiele książek i gier planszowych. To nie miejsce dla imprezowiczów, a dla osób, które chcą się wyciszyć. Dzieci mogą przyjeżdżać, ale jak mówią sami właściciele, nie jest to dobre miejsce dla maluchów. Czeka tu na nie wyjątkowo dużo niebezpieczeństw (rzeka, mostek, schody) i nie ma też dla nich specjalnych atrakcji.

Miejsce zachwyciło mnie:

  • położeniem- na końcu drogi, daleko od cywilizacji, bez zasięgu, nad rzeką i w otoczeniu natury
  • oryginalnym wystrojem i klimatycznymi wnętrzami
  • świetną atmosferę tworzoną przez właścicieli
  • pyszną kuchnią i śniadaniami, które można jeść godzianmi
  • budynkiem! to, że jest się w prawdziwym młynie robi efekt WOW!

Czy były jakieś minusy? Dla mnie nie, ale w Młynie bardzo niesie się głos i nawet zwykłą rozmowę na dole, słychać na górze, dlatego jeśli lubicie głośne rozmowy do rana, to Wam się nie spodoba (myślę, że w lato sytuacja wygląda inaczej, kiedy wieczory spędza się na dworze). Cisza jest tu bardzo lubiana 🙂

Więcej informacji: http://www.mlynpatryki.pl/

2 komentarze Dodaj własny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

siedem + dziewięć =