Kuchnię polską najczęściej wybieram przy okazji spotkania rodzinnego i tak było również tym razem. Towarzyszył mi tylko męski przedstawiciel rodziny- Tata. Bo kuchnia w Miedzianym Szynku na warszawskim Mokotowie na pewno zdobędzie serca szczególnie panów. Oczywiście nie tylko bo i wśród kobiet znajdą się miłośniczki podrobów, flaczków czy śledzi.
Od przekroczenia progu restauracji moją uwagę zwraca bardzo fajny design. Jest nowocześnie, loftowo, kolor miedziany dominuje i jest naprawdę fajnie. Od razu myślę o tym, że to dobre miejsce na spotkanie w gronie znajomych. Na ścianie znajduje się napis „Warszawa”, który zdradza co znajdziemy w menu. Karta jest krótka, ale konkretna i praktycznie każda potrawa nawiązuje do przedwojennej, warszawskiej kuchni. Odpowiada z nią szef Robert Semenowicz znany wcześniej z Fukiera, Domu Polskiego czy Tradycji Polskiej, którego specjalnością jest własnie polska kuchnia.
Z zimnych przystawek zamawiamy nóżki wieprzowe oraz tatar z polędwicy wołowej, na którym skupiam się ja bo akurat za nóżkami nigdy nie przepadałam mimo, że rodzice zawsze próbowali mnie przekonać żebym zmieniła zdanie. Dlatego częściowo będzie to relacja Taty bo on zdecydowanie lepiej się zna na części dań, które jedliśmy. Z czystym sumieniem mogę Wam przekazać, że nóżki były naprawdę dobre 🙂 Przede wszystkim było w nich dużo więcej mięsa niż galaretki, a grzybki w occie to bardzo dobry, wyrazisty dodatek. Nigdy nie widziałam też tak pięknie podanych nóżek!
Tatar z polędwicy jest dosyć grubo siekany, taki jak lubię. Podany z kurkami, musztardą, cebulką oraz sardelą, bez której kiedyś warszawiacy nie wyobrażali sobie tej popularnej od lat przekąski. Jest to pierwsze, ciekawe nawiązanie do historii na talerzu a pojawią się kolejne. Mięso jest dobrej jakości, od sprawdzonego dostawcy, jem to danie z prawdziwą przyjemnością.
Z przystawek ciepłych zamawiamy nerki cielęce na klarowanym maśle z czosnkiem. Tak, tak dobrze słyszycie fani podrobów! O cielęce nereczki ciężko w Warszawie, więc jeśli jesteście ich miłośnikami to pędźcie tu szybciutko bo menu zmienia się co dwa miesiące. Jest to duża przystawka i jeśli będzie to Wasz pierwszy raz z tym daniem to możecie spokojnie brać jedną porcję na pół! Maślany sos jest obłędny, ale też dosyć ciężki (dla mnie, nie dla mojego towarzysza). Nerki prezentują się przepięknie tak samo jak poprzednie dania a prezentacja przy jedzeniu podrobów ma bardzo duże znaczenie.
Wszystkie przystawki serwowane są z pieczywem z własnego wypieku, ale… to własnie element nad którym bym jeszcze popracowała bo do ideału trochę mu brakuje 🙂
Następnie na naszym stole pojawiają się flaki po warszawsku z pulpetami cielęcymi. Przy tym daniu wychodzą nasze lekkie różnice pokoleniowe. Tata nerwowo szuka kajzerki i papryki w proszku bo z tymi dodatkami w młodości jadał flaki, próbuje doprawić pieprzem jak się da twierdząc, że bulion jest za bardzo marchewkowy. Ja jedząca flaki bardzo rzadko, podchodzę do nich bez przyzwyczajeń i od razu zakochuje się w delikatnym, mocno marchewkowym bulionie, który mogłabym pić szklankami. I nie mogę zrozumieć co miałaby tu robić papryka!? Bulion jest dla mnie fantastyczny! Zawartość też pozytywnie zaskakuje, flaczki są cienkie, drobne i miękkie. Pulpety idealnie pasują do całości i zachwycą tych, którzy tęsknili za flakami z ich dodatkiem. Kiedyś było to bardzo popularne danie w Warszawie, dziś flaki z pulpetami bardzo ciężko spotkać w stolicy. Cieszy mnie fakt, że szef kuchni próbuje ocalić to tradycyjne warszawskie dnie przed zapomnieniem. Szczególnie, że nawet moi dziadkowie wspominają je z sentymentem.
Pierwsze danie główne, które jemy to pyzy z policzkami wołowymi (w środku). Uświadamiam sobie jak dawno nie jadłam tych pysznych, ziemniaczanych kluseczek i jaką sprawiają mi radość. Ciasto jest idealne, skwareczki pyszne a poliki porwane i miękkie, do tego odpowiednia ilość tłuszczyku. Zarówno pyzy jak i flaki serwowane są w słoiku co jest fajnym nawiązaniem do historii Warszawy i odniesieniem do tych dań sprzedawanych kiedyś własnie w takiej formie na Bazarze Różyckiego. Jest to już kultowa część kulinarnej, warszawskiej historii.
Drugim daniem głównym jest pół kaczki z żurawiną i kopytkami. Jak sama nazwa wskazuje jest to solida porcja obiadowa idealna na duży głód. Kaczucha jest soczysta i mięciutka (i na szczęście nie jest różowo surowa jak ostatnio jest w modzie) z idealną skórką, która można z przyjemnością jeść. Fenomenalne są też własnej roboty kopytka, niby taka prosta rzecz a potrafi zachwycić.
Na deser nie może zabraknąć wuzetki! Tu podana jest oryginalnie w filiżance z duża ilością śmietany. Rozpływa się w ustach!
Karta w Miedzianym Szynku jest krótka i sezonowa, zmienia się co dwa miesiące. W menu znajdziecie kilka przystawek na ciepło i zimno oraz kilka dań głównych co gwarantuje świeżość i jakoś produktów. Polskie potrawy prezentują się tu pięknie, są smaczne, ciekawe i w przystępnych cenach. Wystrój i klimat sprzyja bardziej spotkaniom ze znajomymi, ale rodzice też będą zadowoleni jeśli zabierzecie ich tu na obiad! To takie miejsce na każda okazję. Dobre i na rodzinny obiad jak i na piwo (rzemieślnicze, warszawskie) i przekąski. Czuć, ze szef kuchni lubi podroby i mam nadzieje, że dalej będzie szedł w tą stronę, bo jest w nich olbrzymi potencjał a są tak rzadko spotykane w Warszawskich restauracjach. Jest to też jedno z nielicznych miejsc, które gotuje tradycyjnie po warszawsku. Trochę w bardziej nowoczesnym wydaniu, ale z zachowaniem autentyczności. Przychodząc tu na obiad możemy przy okazji zaliczyć lekcję historii i to kulinarnej historii, której tak mało brakuje by odeszła w zapomnienie. Tym bardziej cieszy fakt, że są ludzie i miejsca, które przekazują ją dalej.
Miedziany Szynk
Puławska 33, Warszawa